Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Canolles zadrżał; w jednej chwili, jego zaczerwienione oblicze śmiertelną pokryło się bladością.
— Panie — rzekł Barrabas, przed którego okrągłemi oczami nic ukryć się nie mogło — czyś się przypadkiem nie zranił o drzwiczki?
— Nie! nie!
I Canolles znów pytać zaczął.
— Do kogóż ta posiadłość należy?
Do wicebrabiny de Cambes.
— Młodej wdowy?
— Bardzo pięknej i bogatej.
— To musi mieć dużo wielbicieli?
— Rozumie się, pięknej kobiecie z ładnym posagiem nigdy na nich nie zbywa.
— A jakąż ma ta osoba opinję?
— Jak najlepszą. Lecz zupełnie poświęciła się sprawie książąt.
— Tak, tak, mówiono mi o tem.
— To prawdziwy szatan, ta kobieta!
— Ach! to anioł!... — szepnął Canolles, który ilekroć wspomniał Klarę, nigdy dla niej uwielbień nie szczędził.
Potem głośniej dodał:
— Czy ona tu mieszka?
— Teraz bardzo rzadko, lecz dawniej długo mieszkała. Mąż ją tu zostawił i przez cały czas jej u nas bytności, była pociechą całej okolicy. Mówią że teraz bawi u księżnej de Condé.
Powóz, wyjechawszy na górę, musiał z niej zjechać; woźnica poprosił o pozwolenie wrócenia na kozioł.
Canolles, bojąc się wzbzudzenia podejrzeń w Barrabasie przez dłuższe badanie woźnicy, schował głowę do powozu.
Konie pobiegły truchtem.
Po upływie kwadransa, podczas którego Canolles, zostając ciągle pod spojrzeniem Barrabasa, zapuścił się w ponure rozmyślanie, powóz zatrzymał się.
— Czy zaczekamy tu na śniadanie?... — zapytał Canolles.
— Nie, panie, zostajemy się zupełnie. Już stanęliśmy na miejscu. Oto wyspa Saint-George. Pozostaje nam tylko przeprawić się przez rzekę.