Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż pan u djabła mówisz?... nie jestżeś tego pewny?.
— Nic niema pewnego na świecie.
— Ponieważ pan tak powątpiewasz o wszystkiem, powinienbyś dla wzmocnienia mej wiary, uczynić jedną rzecz...
— Cóż takiego?
— Puścić mnie.
— Niepodobna, panie.
— Lecz za grzeczność, ja pana hojnie wynagrodzę.
— A czemże?
— A czemże?
— Rozumie się, że pieniędzmi.
— Kiedy ich pan nie masz.
— Jakto! nie?
— Nie.
Canolles żywo przetrząsnął kieszenie.
— W istocie — rzekł worek mój zniknął; kto mi go wziąć mógł?
— Ja, panie — odpowiedział Barrabas, z uszanowaniem kłaniając się.
— Pan! a to dlaczego.
— Dlatego, abyś mnie pan przekupić nie mógł.
Osłupiały Canolles spojrzał z podziwieniem na swego towarzysza, nic mu nie powiedziawszy: odpowiedź Barrabasa usta mu zamknęła.
Gdy podróżni zamilkli, dalsza podróż stała się tak nudną, jak była na początku.
Zaczynało świtać, gdy powóz przybył do wsi, najbliższej wyspy Saint-George; Canolles czując, że się zatrzymują, wyjrzał.
Ładna wioska, składająca się najwięcej ze stu domków, skupionych około kościółka, na pochyłości pagórka, na którym wznosił się zamek, oświecona była pierwszemi promieniami wschodzącego słońca.
W tej chwili powóz wjeżdżał pod górę, woźnica, zeszedłszy z kozła, postępował obok powozu.
— Mój przyjacielu — spytał Canolles — czyś tutejszy?
— Tak panie, jestem z Libournu.
— Zapewne więc znasz tę wieś. Cóż to za biały dom? i te piękne chaty?
— Zamek i wioska są własnością familji Cambes — odpowiedział wieśniak.