Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Canolles uśmiechnął się mimowolnie, pomimo tak poważnego przedmiotu rozmowy.
— Chciałeś więc pan powiedzieć — mówił — żeś widział...
— Tak, panie, widziałem człowieka, który wypił dziesięć dzbanków z nadzwyczajną łatwością, a to przy pomocy oliwy. Wprawdzie napuchł trochę jk to się zwykle zdarza; lecz przy dobrym ogniu powrócił znów do dawnego stanu, nic sobie nie zaszkodziwszy. Oto najgłówniejsza część operacji. Pamiętaj pan więc, że trzeba się rozgrzewać.
— Rozumiem — rzekł Canolles. Pan zapewne pełniłeś obowiązek kata?
— Nie!... — odpowiedział jego towarzysz skromnie.
— Możeś był jego pomocnikiem?
— Nie, panie; byłem tylko ciekawym widzem.
— Aha! Jakże się pan nazywasz?
— Barrabas.
— Piękne starożytne nazwisko, znane w Biblji.
— W męce Chrystusowej.
— Właśnie to chciałem powiedzieć, lecz ze zwyczaju użyłem innego wyrażenia.
— Czy pan przekładasz Biblję, zapewne jesteś hugonotem?
— Tak, ale hugonotem bardzo głupim. Czy uwierzysz pan, że umiem zaledwie trzy tysiące wierszy psalmów.
— W samej rzeczy, jeśli ten tymczasowy dozorca nadal przy nim pozostanie, oliwy będzie mógł dostać, dlatego też postanowił przedłużyć przerwaną rozmowę.
— Panie Barrabas — spytał — powiedz mi, czy się rozłączymy, czy też zrobisz mi zaszczyt towarzyszenia dłużej?
— Po przybyciu na wyspę Saint-George, na umartwienie moje, pożegnam pana; będę bowiem zmuszony wracać do swego oddziału.
— Bardzo dobrze... a więc pan służysz w kompanji Łuczników?
— Nie, w armji.
— Czy Mazariniego?
— Nie, w armji kapitana Cauvignaca, tego samego ca miał honor aresztować pana.
— A więc pan służysz królowi?
— Tak sądzę, panie.