Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Klara zbladła, bo również poznała niespodziewanego gościa.
— Mazarini się mści — pomruknął Canolles...
— Jedźmy panie wicehrabio — rzekł Cauvignac.
Canolles zdawał się być prawie obłąkanym.
Nieszczęście jego było tak wielkie, tak ciężkie, tak niespodziewane, że go przygnębiło; to też opuścił głowę i poddał się losowi.
Przy tem wyrazy: „W imieniu króla", sprawiały w owej epoce magiczny skutek i nikt ani myślał opierać się im.
— Gdzież mnie pan wiedziesz?... — spytał Canolles — lecz może zabroniono panu pocieszyć mnie tą nawet wiadomością?
— O nie, owszem, zaraz panu powiem; zawieziemy pana do fortecy na wyspę Saint-George.
— Żegnam cię pani — rzekł Canolles, z uszanowaniem kłaniając się wicehrabinie — żegnam!
— O! rzeczy jeszcze nie tak daleko zaszły jakiem sądził — rzekł do siebie Cauvignac. Powiem to Nanonie, z czego bardzo będzie zadowolona.
Potem zbliżywszy się do drzwi, otworzył je i zawołał:
— Hej! niech będzie gotowych czterech ludzi do eskorty kapitana, a czterech innych do przewodniczenia orszakowi.
— A gdzie mnie powiozą?... — zapytała wicehrabina, wyciągając ku uwięzionemu ręce. Gdyż jeżeli baron winny, jam stokroć winniejsza.
— Ty, pani — odpowiedział Cauvignac — możesz jechać gdzie ci się tylko podoba, jesteś wolną.
I wyszedł wraz z baronem.
Wicehrabina, ożywiona nadzieją, spiesznie wszystko przygotowała do odjazdu, obawiając się aby później nie zechciano zmienić tak łaskawego względem niej rozkazu.
— Jestem wolną — myślała — będę więc mogła czuwać nad nim... lecz odjeżdżajmy czemprędzej.
I zbliżyła się do okna, a ujrzawszy odjeżdżającego Canollesa, ręką posłała mu pożegnanie, potem przywoławszy Pompéego, który w nadziei kilkodniowego wypoczynku, wybrał sobie najlepszą w oberży stancję, poleciła mu opuścić ją i być gotowym do odjazdu.