Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Klara podała baronowi rękę i głosem jak najsłodszym i najczulszym, powiedziała:
— Zwróć mi pan moje słowo, a ja w zamian podam panu nowy warunek; jeśli od tej chwili do godziny dziewiątej, nie rozstanę się z panem ani na sekundę; odjedziesz pan o dziewiątej?
— Przysięgam, że odjadę.
— A więc dobrze, a teraz, ponieważ niebo błękitne obiecuje nam dzień pogodny, udajmy się na świeże powietrze. Hej! Pompée.
Szanowny intendent, mający zapewne rozkaz nieoddalania się od drzwi, wszedł natychmiast.
— Koni do przejażdżki! — powiedziała wicehrabina z dumą, trzymając się zaczętej roli — pojadę do stawów i powrócę przez folwark, gdzie śniadać będę... Pan mi chciej towarzyszyć, panie baronie — dodała — co nawet jest obowiązkiem; królowa bowiem rozkazała mu ciągle mieć mnie na oku.
Baron ledwie oddychał z radości; pozwolił się prowadzić bez najmniejszego oporu; słowem, był oburzony, szalony prawie.
Wkrótce jednak, w pośród zachwycającego lasu, gdzie w tajemniczych alejach gałęzie zaczepiały o jego odkrytą głowę, przyszedł do siebie.
Milcząc, postępował z sercem ściśnionem od radości, prowadząc pod rękę wicehrabinę de Cambes, bladą, milczącą i zapewne równie jak on szczęśliwą.
Pompée szedł z tyłu, dość blisko, aby mógł wszystko widzieć, za daleko aby co słyszeć.