Strona:PL Dumas - Wojna kobieca.pdf/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Na dwa wystrzały od tej oberży.
— Dobrze! To wyjaśnia mi obecność w tem miejscu barona de Canolles.
— Czy znasz go?
— Kogo? Barona?... Znam, mógłbym nawet powiedzieć, że jestem jego przyjacielem, gdyby pan de Canolles nie był dawnym szlachcicem, a ja tylko prostym oficerem.
— Tacy, jak ty, Richon, oficerowie, w teraźniejszym stanie rzeczy, więcej znaczą od książąt. Wiesz zresztą, żem ocalił od kijów, a może od czego gorszego, twego przyjaciela barona de Canolles?
— Aha!... wspomniał mi coś o tem, lecz go nie bardzo uważnie słuchałem, śpiesząc się do ciebie, vicehrabio. Czyś jest pewnym, że cię nie poznał?
— Trudno poznać tych, których się nigdy nie widziało.
— Tak; ależ bo omyliłem się, powiem inaczej: czy nie zgadł czem jesteś vicehrabio?
— W rzeczy samej — odrzekł wicehrabia — nie wiem czy odgadł, lecz z uwagą mi się przypatrywał.
Richon uśmiechnął się.
— Wierzę temu; nie codzień spotyka się szlachtę podobną do was, vicehrabio.
— Baron wydaje mi się człowiekiem wesołym — ozwał się vicehrabia po chwili milczenia.
— Równie jest wesoły jak dobry, a przytem mądry i wspaniały. Gaskończycy, jak pan wiesz, nigdy nie są miernymi: są oni albo doskonali, albo też nic nie warci. Baron pochodzi z lepszego gatunku. Czy w miłości, czy na wojnie, zawsze jest dbałym o swą powierzchowność, zawsze nieustraszonym wojownikiem; to tylko mnie gniewa, że trzyma przeciw naszej partji. Ale... ponieważ przypadek zetknął się z nim, wicehrabio, powinieneś więc starać się przeciągnąć go na naszą stronę.
Przelotny rumieniec przebiegł jak meteor po bladych policzkach wicehrabiego, rzekł wicehrabia.
— Twój przyjaciel zdawał mi się bardzo lekkomyślny
— E!... mój Boże!... — odpowiedział Richon z namysłem — który się napotyka u ludzi silnej organizacji — a my, jesteśmyż poważniejsi, rozumniejsi, lub mniej lekkomyślni; my, cośmy postanowili zapalić naszemi nieroztropnemi rękami płomień wojny domowej?