Strona:PL Dumas - Wojna kobieca.pdf/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przeciwnie, poznają się, racz pan słuchać.
— A! jeśli Richon wygada się!
— Nie ma się czego obawiać, to człowiek bardzo ostrożny.
— Tss... tss...
Obaj zamilkli; po niejakiej chwili dał się słyszeć głos barona.
— Daj dwa nakrycia, Biscarros!... — krzyczał Canolles — prędzej!... dwa nakrycia!... Pan Richon wieczerza ze mną.
— O!... nie!... — odpowiedział Richon — niepodobna.
— Dlaczego!... więc pan chcesz wieczerzać sam, jak ten młody szlachcic?
— Co za szlachcic?
— Ten na górze.
— Co za jeden?
— Wicehrabia de Cambes.
— Więc pan znasz wicehrabiego?
— A jakże! ocalił mi życie.
— On?
— Tak, on.
— Jakim sposobem?
— Zostań pan ze mną, przy wieczerzy opowiem ci wszystko.
— Nie mogę, wieczerzam u niego.
— W rzeczy samej on czeka na kogoś.
— To na mnie, a ponieważ się już spóźniłem, pozwolisz więc baronie, życzyć ci dobrej nocy?
— Nie, do djabła... nie pozwolę na to!... — zawołał Canolles. — Zamierzyłem wieczerzać w towarzystwie, a więc albo pan ze mną, albo ja z panem wieczerzać muszę. Biscarros dwa nakrycia.
Lecz gdy Canolles odwrócił się i uważał, czy jego rozkaz spełniono, Richon wbiegł na schody. Na ostatnim stopniu, ręka jego spotkała małą rączkę, która wciągnęła go do pokoju wicehrabiego de Cambes, zamknęła drzwi, a dla większego bezpieczeństwa, zasunęła go na dwa rygle.
— Niech djabli porwą — mruczał Canolles, napróżno szukając oczyma Richona i siadając do osamotnionego stołu — nie wiem doprawdy, dlaczego wszyscy są przeciwko mnie w tym przeklętym kraju; jedni ścigają mię, aby