Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cesarz zwolnił kroku, poczem, widząc, że wciąż stoję nieruchomo na jednem miejscu, zbliżył się ku mnie.
Oczekiwałem go z odkrytą głową, podczas gdy cesarz zbliżał się ku mnie, kulejąc nieco z powodu rany, otrzymanej kiedyś.
Przyjrzałem mu się teraz doskonale i zauważywszy tę różnicę, która zaszła w nim od dnia, gdy dziewięć lat temu widziałem go w Paryżu.
Twarz cesarza, ongiś wesoła, otwarta, nosiła teraz wyraźne ślady chorobliwości i smutku. Znać było, że — jak to wszędzie mówiono — cierpi on na melancholję. Ale wraz z tem rysy jego twarzy zachowały w sobie jeszcze tyle dobroci, że w momencie, gdy miał właśnie przejść koło mnie, zdecydowałem się zrobić krok naprzód.
— Wasza Cesarska Mości... — rzekłem.
— Czego pan sobie życzy?
— Niech Wasza Cesarska Mość pozwoli mi podać sobie tę petycję.
Wyjąłem z kieszeni papier. Zasępiła się twarz cesarza.
Czy wiadomo panu, monsieur, — zwrócił się do mnie, że umyślnie wyjeżdżam z Petersburga, by wyzwolić się od wszelkich petycji?
— Wiem, Wasza Cesarska Mość, — odpowiedziałem, — i nie zaprzeczam zuchwalstwa mego kroku. Ale może dla tej petycji mojej, Wasza Cesarska Mość uczyni wyjątek, ponieważ zawiera ona wstawiennictwo bardzo ważnej osoby.
— Któż to jest taki — spytał Aleksander.
— Najmiłościwszy brat Waszej Cesarskiej Mości, jego cesarska wysokość, wielki książe Konstanty!
— Acha, — rzekł tylko cesarz i wyciągnął ku mnie rękę, ale wnet się powstrzymał.