Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pod ogromnemi drzewami, zupełnie pozbawionemi z liści o tej porze roku — stado wron, zbudzonych hałasem ich kroków, z wrzaskiem zerwało się z drzew. Spiskowcy, przestraszeni tym krzykiem, króry — według pojęć rosyjskich — jest złą zapowiedzią, poczęli wahać się, nie śmiąc iść dalej. Ale Zubow i Pahlen wpłynęli na nich swą odwagą i spiskowcy ruszyli dalej.
Wszedłszy na dziedziniec Pałacu Michajłowskiego, spiskowcy podzielili się na dwa oddziały: jeden pod dowództwem samego Pahlena wtargnął na dziedziniec przez małe wrota, któremi zazwyczaj wchodził Pahlen, gdy nie chciał być zauważonym. Drugi oddział, pod dowództwem Zubowa i Bennigsena skierował się frontowemi schodami i bez przeszkód ruszył na górę, zawdzięczając to temu, że Pahlen zawczasu wycofał z pałacu wszystkich stojących na straży żołnierzy, zastępując ich oficerami, przebranemi za szeregowców.
Ale jeden z żołnierzy, którego zapomniano zastąpić oficerem, ujrzawszy zbliżający się tłum spiskowców, krzyknął „kto tam?” i nie chciał ich puścić dalej. Ale w tejże chwili zbliżył się doń Benningsen, i rozpiąwszy płaszcz, pod którym widać było mundur z orderami zawołał:
— Milcz! Albo nie widzisz, kto idzie!
Żołnierz cofnął się, a spiskowcy poszli dalej. Na galeryjce przed przedpokojem, prowadzącym do komnat carskich, spiskowcy ujrzeli oficera, przebranego za szeregowca.
— No, jak tam car? — szeptem spytał Zubow.
— Będzie godzina jak wrócił, a teraz, jak się zdaje już poszedł spać, — również cicho odparł oficer.