Strona:PL Dumas - Paulina.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Paulina wlepiła we minie wielkie czarne oczy. Po chwili milczenia zawołała:
— Alfred de Nerval!
— Dzięki ci, dzięki! — odpowiedziałem — nie zapomniałaś minie także. Tak, to ja, który cię tak kochałem! Ja, który kochałem cię dotąd. Mnie przecież możesz zaufać!...
Uczucie skromności tak jest wrodzone sercu kobiety szlachetnej, że w takiej nawet chwili twarz jej dotąd bladą, nagły pokrył rumieniec.
Puściła moją rękę.
— Czy, prędko powrócisz? — zapytała.
— Za pięć minut.
— Idź więc, lecz zostaw pochodnię, błagam cię; te ciemności zabijają mnie!
Podałem jej światło, wzięła je w rękę, a uchwyciwszy się kraty wejrzeniem; ja zaś przyspieszałem kroku, aby powrócić tąż samą drogą, którą wszedłem. W chwili kiedy miałem przejść pierwsze drzwi, odwróciłem się i zobaczyłem Paulinę w tej samej postawie; stała nieporuszona, blada jak posąg marmurowy, oświecona jaskrawem światłem pochodni. Uszedłszy ze dwadzieścia kroków znalazłem drugie schody i na ich czwartym stopniu drąg żelazny; powróciłem więc natychmiast. Paulina stała w tem samem miejscu. Na mój widok wydała okrzyk radości. Pospieszyłem do kraty.
Zamek był tak silnie zbudowany, że niepodobna było go odbić; chciałem więc oderwać zawiasy i zacząłem wyłamywać mur. Paulina przyświecała i po dziesięciu minutach robota była skończona. Widząc to, nieszczęśliwa padła na kolana; wówczas dopiero uwierzyła w swoje ocalenie.
Pozwoliłem jej się pomodlić, a sam wszedłem do grobowca. Obróciła się, szybko porwała list otwarty i ukryła go na piersiach. To poruszenie przypomniało mi opróżnioną szklankę; wziąłem ją niespokojny; na dnie pozostało prawie pół cala białego jakiegoś proszku.
— Co było w tej szklance? — zawołałem przerażony.
— Trucizna — odpowiedziała.
— Wypiłaś ją!
— Czyż wiedziałem, że przyjdziesz! — zawołała, opierając się o kratę.