Strona:PL Dumas - Paulina.pdf/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnie; jeżeli pracowaliśmy razem, ona zajęta haftem i rysunkiem lub akwarelą, zdawało mi się nieraz, iż wzniósłszy na nią oczy, jej wejrzenie spotykałem w siebie wlepione; jeżeli wychodziliśmy razem, zlekka i obojętnie opierała swą rękę na mojem ramieniu; później, czy to wskutek osłabienia czy też opuszczenia, czułem ją łagodnie opierającą się ma mnie i jeśli sam wychodziłem na miasto, zawsze prawie doszedłszy do rogu ulicy St. Jakóba, widziałem ją stojącą w oknie, spoglądając w stronę, z której przyjść miałem. Wszystkie te oznaki, które można było przypisać przyzwyczajeniu lub wdzięczności, ukazywały się dla mnie jako nadzieja przyszłości. Byłem jej wdzięczny za najmniejszy dowód życzliwości, dziękując za to w głębi mego serca, bo lękałem się głośno jej tego mówić, aby sama nie dostrzegła, że jej serce powoli zaczyna czuć dla mnie więcej, niżeli przyjaźń braterską.
Korzystałem z moich listów polecających, i lubo żyliśmy na osobności, przyjmowaliśmy czasami odwiedziny, bo powinniśmy byli zarówno unikać zgiełku światowego jak i samotności. Pomiędzy naszymi znajomymi znajdował się młody lekarz, który od trzech lub czterech lat zdobył sobie w Londynie wielką sławę, z powodu swoich głębokich studjów w niektórych chorobach organicznych; ilekroć nas odwiedził, zawsze spoglądał na Paulinę z badawczą uwagą, a po każdem jego wyjściu doznawałem jakiegoś niepokoju; rzeczywiście jej piękne i świeże rumieńce młodości, zniknęły od dnia, kiedym ją znalazł umierającą w podziemiu. Z początku przypisywałem to boleści i zmęczeniu; teraz jednak, na jej twarzy zaczęły się od czasu do czasu pojawiać gorączkowe wypieki, które przerażały mnie więcej jeszcze od tej bladości. Czasami bez przyczyny dostawała spazmów gwałtownych, po których wpadała w omdlenie. Przez kilka dni po takich aktach, pozostawała w głębokiej melancholji; ataki te powtarzały się coraz to częściej i pewnego dnia, gdy doktór Sercej przyszedł nas odwiedzić; wziąłem go pod rękę i zaprowadziłem do naszego maleńkiego ogródka.
Obeszliśmy go razy kilka nic nie mówiąc, i usiedliśmy na tej samej ławeczce, na której Paulina opowiedziała mi swoją straszną historję. Tam, po chwili milczenia, chciałem rozpocząć rozmowę, gdy doktór sam mnie uprzedził.