Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A zatem pójdźmy na stronę.
— Chociażby w las.
— Nabok żarty, bo ich niema kto słuchać — mówił pan de Monsoreau, idąc za Chicotem, który do odległego postępował okna. Jesteśmy sam na sam i winniśmy sobie powiedzieć prawdę. Otóż słuchaj panie Chicot, panie trefnisiu i bufonie: radzę ci być ze mną ostrożnym, bo w owym lesie, do którego mię zapraszałeś, może cię spotkać tysiące kijów, podobnych do tych, któreś od pana de Mayenne dostał.
— Ba! ba! ba!... — odpowiedział Chicot, nie dając poznać wzruszenia, chociaż jego oczy rzucały błyskawice. Przypominasz mi pan, com winien panu de Mayenne i chcesz abym tobie, jak jemu, był dłużnym i abym obudwu jednakową odpłacił wdzięcznością.
— Zdaje mi się, że w twoim rachunku zapomniałeś o kimś ważniejszym.
— Nie przypominam tobie, chociaż mam wyborną pamięć, proszę więc wymienić owego wierzyciela.
— Mikołaj Dawid.
— O! w tym względzie mylisz się pan; bo jemu już się wypłaciłem.
W tym czasie Bussy wmieszał się pomiędzy rozmawiających.
— Przybywaj panie Bussy na pomoc!... — zawołał Chicot — oto pan de Monsoreau, który jak dzika, lub jelenia, chce mię pędzić po lasach, ale ty pewnie mu powiesz, że jestem dzikiem, z którym igrać niebezpiecznie.
— Panie Chicot — odpowiedział Bussy — niesłusznie obwiniasz wielkiego łowczego, bo sądzę, że on cię uważa, jako prawdziwego szlachcica. Pa-