Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Na koniach, które kupili.
— Od kogo?...
— Od przechodzącego tędy kapitana.
— Na szatana!... — zawołał Chicot — wybornym jesteś człowiekiem i od dzisiaj dopiero wiem, co wart jesteś.
Gorenflot na pięcie się wykręcił.
— Teraz — rzekł Chicot — skończ, co zacząłeś.
— Cóż mam czynić?...
Chicot zarzucił uzdeczkę na mnicha.
— Zapłać dwadzieścia pistolów Franciszkanom, i przyprowadź tu muły; zapewne ci odstąpią.
— Zapewne; a nie, to pójdę na skargę do gwardjana.
— Wybornie.
— A jak dalej pojedziemy?... — zapytał Gorenflot.
— Na koniach.
Mnich podrapał się w głowę.
Chicot mówił:
— Dalej, dalej, mój koniuszy.
— Niewielki zaszczyt — odrzekł Gorenflot — gdzież ciebie znajdę?...
— Na placu.
Mnich udał się do Franciszkanów, Chicot przeszedłszy wąską uliczkę, wszedł na rynek miasteczka.
W oberży, pod „Śmiałym kogutem“, zastał owego kapitana, u którego kupiono konie, pijącego wino, a zabrawszy z nim znajomość, przekonał się o tem co mu powiedział Gorenflot.
Za chwilę, taka pomiędzy nimi nastąpiła zażyłość, że z największą chęcią odstąpił naszemu trefnisowi parę koni za trzydzieści pięć pistoli.
Szło tylko o kupno siodeł i uzdeczek, lecz Chicot z «wielką radością ujrzał powracającego mnicha,