smutek i bladość dwóch z nich nie zdradzała cierpień.
Gertruda, idąc naprzód, zwróciła się na ulicę Montmartre, zrobiła na niej kilka kroków i nagle zeszła na prawo, w przejście gdzie była brama otwarta.
Bussy wahał się.
— A co panie hrabio — rzekł Remy — czy chcesz, abym ci na pięty nastąpił!
Bussy szedł dalej.
Gertruda przeszła bramę, za nią jej pani.
Hauduoin parę wyrazów przemówił do przewodniczki, następnie poszedł z nią razem.
Była godzina siódma wieczorem pierwszych dni maja; powietrze ciepłe, wiosenne, drzewa okryły się już zielonością.
Bussy spojrzał, na mały ogródek, pięćdziesiąt stóp zaledwie rozległy, otoczony wysokim murem, po którym piął się bluszcz i dzikie wino.
Pod jaśminową altaną stała drewniana ławeczka, przyparta do muru kościoła. Diana usiadła na niej, spuściła oczy i trzymany goździk w zamyśleniu z liści obrywała.
Bussy został sam w ogrodzie z panią de Monsoreau, bo Gertruda i Remy oddalili się; zbliżył się do Diany, a ona podniosła głowę.
— Panie hrabio — rzekła głosem bojaźliwym, — każdy wybieg jest niegodnym. Zastając mię w kościele Marji Egipcjanki, nie przypisuj tego trafowi...
— Nie, pani, Handouin wyprowadził mię z domu, lecz nie wiedziałem w jakim celu.
— Chciałeś pan powiedzieć — mówiła Diana wznosząc łzami zroszone oczy, — że gdybyś wiedział poco cię Remy prowadzi, nie byłbyś przyszedł.
— A! pani!
Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/141
Wygląd
Ta strona została przepisana.