Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszak cię prosiłem do stołu. W najgorszym razie, masz zupę i możesz jeść, bo ja spać idę.
W tej chwili Kasper przyniósł klucz swemu panu.
— I mnie spać się chce okropnie — mówił Saint-Luc — jakiś dreszcz mię przechodzi, już nie wytrzymam dłużej.
— Masz, mój drogi — mówił król, podając garść psiaków, weź je z sobą.
— Na co? — zapytał Saint-Luc.
— Niech z tobą śpią; one wyciągną z ciebie chorobę.
— Dziękuję — odrzekł Saint-Luc, niosąc psiaki do ich koszyka — nie ufam twojej recepcie.
— W nocy cię odwiedzę, mój drogi — mówił król,.
— O! nie przychodź, Najjaśniejszy panie, zaklinam cię; obudzisz mię nagle i mogę dostać bicia serca.
I, ukłoniwszy się królowi, wyszedł.
Henryk dawał mu znaki swej przychylności, dopóki go nie stracił z oczu.
Chicot zniknął także.
Dwie, albo trzy osoby obecne, wyszły z kolei.
Zostali tylko lokaje królewscy, którzy mu włożyli na twarz maskę, pod spodem powleczoną tłustością.
W masce tej były otwory na nos i oczy.
Czapka jedwabna, haftowana srebrem, uzupełniła nocne ubranie króla.
Następnie włożono królowi na ręce naramienniki jedwabne i rękawiczki, z bardzo delikatnej skóry.
Rękawiczki te dochodziły aż do łokci i wewnątrz wonną były wysmarowane oliwą.