Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bussy spojrzał osłupiałemi oczyma.
— Niema tu lekarza, paniczu — rzekła stara. Jesteś tu sam, opuszczony i jak trup zimny. — Patrzaj, jak twoja postać wycisnęła się na śniegu.
Bussy spojrzał wokoło, przypomniał sobie odebrany cios i ręką dotknął rany.
— To szczególne — powiedział.
Obecni, korzystając z pozwolenia, podzielili się kiesą, dając znaki zadowolenia.
— A teraz — ciągnął Bussy, gdy skończono podział — odprowadźcie mnie do domu.
— Zapewne, zapewne — szeptała stara — rzeźnik jest mocny, a przytem ma konia.
— Czy tak? — zapytał Bussy.
— Na chwałę Boga — odrzekł rzeźnik; — i ja i mój koń jesteśmy na twoje usługi, mój panie.
— Mój synu — odezwał się mnich — nic nie zaszkodzi jeżeli się wyspowiadasz.
— Sądzę, że jeszcze nie umrę — odpowiedział Bussy, Bardzo mi zimno i pragnę rozgrzać się w moim pałacu.
— A jak się nazywa twój pałac?
— Pałac Bussego.
— Jakto! pałac Bussego? — zawołali obecni.
— Tak, i cóż w tem dziwnego?
— Więc pan należysz do pana de Bussy?
— Ja sam nim jestem.
— Bussy! — zawołano — pan de Bussy, waleczny Bussy, bicz na ulubieńców; — niech żyje Bussy!
I na ramionach został zaniesionym do swego pałacu.
Przybywszy do domu, kazał przywołać swego chirurga, który ranę znalazł bardzo lekką.