Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwoliła dojrzeć wszystkiego dokładnie; zwrócił więc całą uwagę na tajemniczą osobę i zaczął jej płynnie powtarzać wiersz przez siebie ułożony.
Nagle niewiasta znikła; jakaś postać z zawiązanemi jak w ślepej babce oczyma stanęła pomiędzy nią a Bussym i wyciągnęła doń ręce.
Rannego taka wściekłość opanowała, że gdyby był panem swej woli, byłby się rzucił na to zjawisko; próbował nawet, lecz siły mu nie dopisały.
Gdy silił się powtarzać, nowoprzybyły mówił:
— Jestem na usługi pani.
— Dobrze więc — odezwał się głos tak słodki, że w Bussym wszystkie fibry zadrżały — możesz zająć się swojem dziełem.
Bussy chciał się przekonać, czy owa kobieta z czarownym głosem, to była ta sama, co na portrecie... napróżno. Widział tylko przed sobą młodego i przyjemnego mężczyznę, który opatrywał mu ranę i kiedyniekiedy po pokoju się rozglądał.
— Czy go djabli nadali — pomyślał Bussy.
I chciał myśl swoją objawić choćby poruszeniem, ale nadaremnie.
— Pan jesteś raniony? — mówił młody człowiek.
Bussy chciał odpowiedzieć, lecz nie mógł. Jego oczy pływały w jakiejś mgle i tylko uczuł niby dotknięcie rozpalonego żelaza.
— Czy rana jest śmiertelna? — zapytał z boleścią łagodny głos kobiecy.
— Nie umiem jeszcze powiedzieć — odrzekł młody człowiek — wiem tylko, że jest bezprzytomny.
To tylko zrozumiał i posłyszał szelest sukni oddalającej się niewiasty.