Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Liwaret ją zna.
— Kogo zna?
— „Mons soricis" to jego sąsiednia ziemia.
— Liwaret, Liwaret, powiedz nam...
Liwaret zbliżył się.
— Objaśnij nas o Monsoreau.
— Chętnie.
— Ale czy to długo?
— Bardzo krótko. W trzech wyrazach, oto nic o nim nie wiem. Myślę tylko...
— I cóż myślisz?...
— Słuchajcie... powracałem pewnego wieczora...
— To coś strasznie się zaczyna — przerwał Antraguet.
— Nie dasz mi mówić.
— Pozwalam, proszę nawet.
— Pewnego wieczora, powracałem od mego wuja d‘Entragues przez las Meridor, jest temu blisko sześć miesięcy, gdy nagle słyszę krzyk straszny i widzę białego konia, osiodłanego, pędzącego bez jeźdźca. Giegnę natychmiast i w końcu drogi, w mroku spowodowanym nocą, spostrzegam mężczyznę, jadącego na karym koniu. Krzyk ozwał się na nowo i poznałem, że ów jeździec miał przed sobą kobietę, której usta ręką zatykał, Miałem broń i pewno byłbym go ubił, gdyby ma fuzja nie spaliła na panewce.
— A potem co?... — zapytał Bussy.
— Potem, spotkawszy gajowego, pytałem, co to za pan unosił młodą niewiastę; odpowiedział mi, że to pan de Monsoreau.
— No i cóż — mówił Antraguet — cóż to dziwnego porwać kobietę?
— Tak — odrzekł Bussy — ale jej usta zatykać!
— Cóż to za jedna?... — zapytał Antraguet.
— O! tego to już nie wiem.