Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja radzę się serca nie twarzy, i wynagradzam zasługi położone, a nie nadzieję na nie.
— Wasza książęca mość powiesz, że jestem nadto ciekawy — odparł Bussy — lecz szukam nadaremnie, jaką usługę Waszej książęcej mości mógł oddać pan de Monsoreau.
— Prawda, że jesteś bardzo ciekawy.
— Otóż książęta! — zawołał Bussy ze zwyczajną sobie śmiałością. — Pytają ciebie, musisz wszystko powiedzieć; to raz ich zapytasz i słowa bąknąć nie raczą.
— Prawda — odpowiedział książę — ale ja tobie poradzę, co masz czynić, aby się dowiedzieć.
— Bardzo proszę.
— Idź do pana de Monsoreau i zapytaj go.
— Wasza książęca mość masz słuszność — rzekł Bussy — jeśli odpowiedzieć nie raczy, jest na to sposób.
— Jaki?
— Powiem mu, że jest niegrzeczny.
To rzekłszy, odwrócił się, i z kapeluszem w ręku zbliżył się do pana de Monsoreau, który będąc przedmiotem obserwacji dla wszystkich, czekał niecierpliwie, rychło król uwolni go od ciekawych spojrzeń.
Widząc Bussego przybywającego z wesołą twarzą i uśmiechem na ustach, wypogodził nieco czoło.
— Przebacz pan — mówił Bussy — widzę pana samotnym i muszę zapytać, czy łaska królewska tylu zrobiła ci nowych nieprzyjaciół, że w tej chwili i dawni przyjaciele cię odstąpili?
— Na honor, panie hrabio — odrzekł pan de Monsoreau — nie wiem czemu przypisać, że przerywasz moją samotność.
— Wielkiemu podziwieniu, jakiem natchnął mię książę Andegaweński — odrzekł Bussy.