Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/603

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż takiego?... — zapytał Beausire.
— Ależ nie zostawiaj nas samych — rzekli tonem błagalnym i przymuszali go prawie, aby usiadł.
— Jakże chcecie, żebym wam dał pieniądze, kiedy wy nie pozwalacie iść po nie.
— Pójdziemy z panem — odparł bardziej stanowczo agent.
— Ależ to jest pokój... mojej żony! — zawołał Beaausire.
Beausire sądził, że argument taki wystarczy zbirom, lecz przeciwnie był on iskrą, wzniecającą ogień.
— Dlaczego właściwie chowasz pan swoją żonę?... — zapytał jeden z agentów.
— O!... zbyt ostro mówicie, moi panowie — zawołał Beausire.
— Chcemy zobaczyć twoją żonę!... — odparł zbir stanowczy.
— A ja wam oświadczam, że was wyrzucić karzę — zawołał Beausire, sądząc, że zapanuje nad ich śmiałością.
Usłyszawszy to, obaj tak głośnym wybuchnęli śmiechem, że przestraszyliby nim najodważniejszego, lecz upór Beausir‘ea trudny był do zwalczenia.
— Teraz — rzekł — nie dostaniecie wcale pieniędzy i będziecie musieli sobie iść.
Jeszcze straszniejszym ryknęli śmiechem, aż Beausire zadrżał.
— Rozumiem — odparł głucho — narobicie hałasu, będziecie rozpowiadali, lecz gubiąc mnie, i sami się zgubicie.
Śmiali się coraz mocniej i ostatnie wyrazy przyjęto jako żart. Śmiech zastępował odpowiedź.
Beausire postanowił przestraszyć ich, wybiegł więc na schody, nie jak człowiek, idący po pieniądze, lecz jak wściekły, szukający broni. Agenci wstali z miejsc swoich i także wierni swemu postanowieniu wybiegli za Beausire‘m i zatrzymali go.
Beausire krzyknął, drzwi otwarły się i przed nimi stanęła kobieta zmieszana i wystraszona.
Agenci, ujrzawszy ją, puścili Beausire‘a i także krzyknęli ale radośnie, zwycięsko, dziko prawie.