Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/499

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wybiło wpół do jedenastej. Nikt się nie zjawił. Widocznie królowa sobie zakpiła, lub przyrzekła w pierwszej chwili to, czego dotrzymać nie mogła.
Charny ze zwykłą u ludzi zakochanych podejrzliwością gniewał się, że był tak łatwowierny.
— Jakże mogłem — zawołał — uwierzyć kłamstwom, jakże mogłem, widziawszy na własne oczy, poświęcić krętactwu pewność, jakże mogłem na chwilę choćby żywić nadzieję!
Szał go ogarniał coraz większy, unosił się i martwił, gdy nagle usłyszał szmer, jakby ktoś garścią piasku rzucił w okno od strony parku.
Skoczył czemprędzej i ujrzał bladą, niespokojną kobietę, stojącą koło grabu i zawiniętą w duży czarny płaszcz.
Krzyknął; w krzyku tym przebijały się radość i żal. Kobietą czekającą nań, kobietą wołającą go, była królowa!
Jednym skokiem znalazł się w parku przy Marji Antoninie.
— A, jesteś pan! To dobrze — rzekła wzruszona monarchini — cóżeś pan robił?
— To ty, pani! Czyż to możliwe? — zawołał uradowany de Charny.
— Tak mnie pan oczekiwał?
— Oczekiwałem od strony ulicy.
— Ależ, poco miałam przyjść tamtędy, kiedy przez park daleko bliżej.
— Nie śmiałem przypuszcać, że pani raczy przybyć — odparł Charny z namiętnym odcieniem wdzięczności w głosie.
— Nie możemy tu zostać — rzekła — zazbyt tu jasno. Masz pan szablę?
— Mam.
— Dobrze! Którędy weszli ludzie, których pan widziałeś?
— Temi drzwiami....
— O której godzinie?
— O północy.
— Należy więc przypuszczać, że i dzisiaj przyjdą; wszak nie wspominałeś pan o tem nikomu?...
— Nikomu.
Królowa udała się w stronę lasku.
— Pojmujesz pan chyba — rzekła po chwili, jakby od-