Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bo, mając takich ludzi u steru rządu, wzrosłaby bardzo szybko.
— Pochlebiasz nam, kochany naczelniku. Nie stosujemy filozofji do polityki. To szczytne, ale niepraktyczne. Przestańmy o tem... Mówisz pan więc, że jest w kasie osiem tysięcy?
I żadnych długów?
— Ani szeląga.
— To przykładne! Proszę o rachunki.
— Oto są. A kiedyż przedstawienie u dworu? panie sekretarzu.
Powiedziawszy prawdę, wszyscy się niecierpliwią, ciekawość pobudzona okrutnie, o tem mówią jedynie...
— Nie może być...
— Tak, z pewnością. W dodatku podejrzane jakieś indywidua kręcą się dokoła pałacu, szpiegują...
— Co to za ludzie być mogą, czy z ulic sąsiednich?
— Tak... lecz i inni także. Pojmuje pan, że policja także jest ciekawą, widząc pana ambasadora, zachowującego incognito, chciałaby dojść powodów...
— Pojmuję to doskonale — odparł Beausire zaniepokojony.
— Spojrzyj tylko, panie sekretarzu — zaczął Ducorneau, prowadząc Beausira do okna zakratowanego, wychodzącego na dziedziniec boczny pałacu — widzisz pan tego człowieka w ciemnem ubraniu?
— Widzę...
— Jak on się przypatruje, prawda?
— Rzeczywiście... Któż to być może?
— Alboż ja wiem?... Szpieg może, nasłany przez pana de Crosne.
— Prawdopodobnie.
Usłyszano odgłos dzwonka.
— Pan ambasador woła — rzekł spiesznie Beausire.
Otworzył drzwi gwałtownie i potrącił dwóch wspólników, z których jeden z piórem za uchem, drugi z miotłą w ręku jako posługacz, uważali, iż rozmowa za długo się ciągnie i zapragnęli należeć do niej, słuchając pode drzwiami.
Beausire uważał to za podejrzane i postanowił mieć się na baczności. Udał się nareszcie do ambasadora, uścisnąwszy potajemnie ręce dwóch przyjaciół swoich i pomocników.