Strona:PL Dumas - Kobieta o aksamitnym naszyjniku.pdf/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O godzinnie czwartej wszyscy więźniowie są osądzeni, pakują ich w wózki, jakie obstalował dla nich obywatel Fouquier.
— A kto jest ten obywatel Fouquier?
— Oskarżyciel publiczny.
— Bardzo dobrze, a potem?
— Wtedy wózki jadą stępa na plac Rewolucji, gdzie stoi bez przerwy gilotyna.
— Doprawdy?
— Jakto! Wychodziłeś za miasto, obywatelu, i nie poszedłeś zobaczyć gilotyny? To pierwsza rzecz, którą zwiedzają cudzoziemcy zaraz po przybyciu; zdaje się, że tylko u nas, we Francji istnieją gilotyny.
— Winszuję pani.
— Trzeba mówić: obywatelko!
— Przepraszam.
— Widzisz oto, wózki nadchodzą.
— Odchodzicie, obywatelko?
— Tak, nie lubię już na to patrzeć!
I obywatelka gospodyni odeszła od okna.
Hoffman wziął ją lekko za rękę.
— Pozwólcie mi na jedno zapytanie — rzekł.
— Bardzo proszę.
— Dlaczego mówicie, nie lubię już na to patrzeć? Jabym powiedział, nie lubię wcale na to patrzeć?
— Historja jest taka, obywatelu. Z początku gilotynowano arystokratów bardzo złych, jak się zdaje. Ludzie ci trzymali głowy tak prosto, wyglądali tak zuchwale, wyzywająco, że litość niebardzo nam łzy wyciskała. Patrzyło się więc chętnie. Pięknie było widzieć tę walkę dzielnych wrogów narodu przeciwko śmierci. Ale oto raz zobaczyłam na wózku starca, którego głowa tłukła się o boki wózka. To było bolesne. Nazajutrz widziałam zokonnice. Potem znowu chłopca 14-letniego; nareszcie spostrzegłam dziewczynę na jednym wózku, matkę jej na drugim, a te dwie biedne kobiety przesyłały sobie pocałunki, nie mówiąc ani słowa. Były tak blade, patrzyły tak smutno, z tak bolesnym uśmiechem na ustach, te palce poruszające się jedynie dla wyciśnięcia na ustach pocałunku, były tak drżące i tak białe, że nie zapomnę nigdy tego strasznego widoku, i przysięgłam sobie nigdy się na niego nie narażać.