Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nych czekało już w szrankach. Nakoniec przybył trzydziesty. Był to sam król...
Głośne okrzyki powitały przybywającą równocześnie królowe. Zasiadła ona na wielkiej estradzie przygotowanej dla niej, mając po prawej stronie księżnę de Touraine, po lewej zaś pannę de Nevers. Poza niemi stanęli książęta Ludwik de Touraine i Jan de Nevers, zamieniając od czasu do czasu słów parę z tą zimną grzecznością, do jakiej przywykli ludzie wysokiego stanowiska, zmuszeni ukrywać swoje myśli i uczucia. Gdy królowa zajęła swoje miejsce, inne damy rozsypały się szybko po wielkiej estradzie, która też niezadługo zajaśniała pięknością, bogactwem i rozmaitością strojów.
W tej chwili rycerze w arenie uporządkowali się w szeregu, na którego czele stał król, za nim książęta de Berri, książę Burgundzki i de Bourbon, a za nimi dwudziestu sześciu innych według swego stanowiska i godności. Każdy, przechodząc pod estradą królowej, pochylał kopię swoją aż ku ziemi, a królowa każdemu z osobna oddawała uprzejmy ukłon.
Po skończeniu tej defilady, rycerze podzielili się na dwa oddziały; nad jednym objął dowództwo Król Jegomość, nad drugim Wielki Marszałek. Karol poprowadził swój oddział pod estradę królowej, Clisson ze swoimi oddalił się na drugi koniec szranków.
— Czy nie brała też Waszą Książęcą Mość ochota — zapytał wtedy książę de Nevers księcia de Touraine — wmieszać się pomiędzy tych szlachetnych rycerzy i skruszyć kopię na cześć ks. Walentyny?
— Snać nie wiesz, mój kuzynie, — odparł sucho Ludwik — że król, brat mój pozwolił, abym w jutrzejszym turnieju walczył jeden przeciw każdemu, kto tego zapragnie. I walczyć będę nie w masie, ale w pojedyn-