Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/914

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    — Niechże nas od tego Pan Bóg uchowa!
    — Pozwól, że ci powiem, panie de Sartines, iż zupełnie tego nie rozumiem.
    — Lud od czasu do czasu zarzuca kamieniami biednego genewczyka, ale zachowuje dla siebie samego ten przywilej; gdybyśmy chcieli rzucić na niego choćby ziarnkiem piasku, ukamienowanoby nas niezawodnie.
    — Wybacz, panie de Sartines, ale nic się na tem nie znam.
    — Teraz dowiemy się najprzód, czy Gilbert mieszka u pana Rousseau. Proszę cię, wicehrabio, ukryj się w głębi powozu.
    Gdy Dubarry zasunął się w kąt pojazdu, pan de Sartines kazał wolno jechać dalej stangretowi, a wyjąwszy pugilares, otworzył go i zapytał:
    — Od jak dawna może być ten chłopiec u pana Rousseau?
    — Od szesnastego bieżącego miesiąca.
    De Sartines zaczął czytać notatki:
    — 17. Widziano pana Rousseau w lasku Meudon, zbierającego zioła. Był sam.
    Tego samego dnia widziano go znów w południe w tymże lasku; był z nim młody człowiek; obydwaj zbierali zioła. Co mówisz na to wicehrabio?
    — Pewnie to Gilbert, niema wątpliwości.
    Sartines czytał dalej:
    — Chłopiec jest szczupły, wydaje się wątłym.