Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/843

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dachem, oddaj mnie Bogu, jeśli zupełnej swobody nie chcesz mi wrócić. Miałam dla ciebie wdzięczność za to, żeś mnie wyrwał z rąk zbójców, co zhańbić mnie chcieli; niemniej przeto byłam przez ciebie porwaną gwałtem. Powiem ci nawet, że chwilami zdaje mi się, iż byłeś w porozumieniu z tymi rozbójnikami.
— Tego już tylko brakuje, żebyś mnie miała za herszta bandy zbójeckiej!
— Nie wiem, ale spostrzegłam pewne znaki, słyszałam słowa...
— Słowa... znaki... — powtórzył, blednąc Balsamo.
— Widziałam, słyszałam, pamiętam je.
— Ale nie powtórzysz ich nikomu, nigdy, zamkniesz je tak głęboko w swej duszy, aby z niej nigdy nie wyszły.
— Przeciwnie, będę je sobie codzień powtarzała po cichu, aby mi nie wyszły z pamięci, a przy pierwszej sposobności powtórzę je, komu będę mogła, jużem je nawet powtórzyła.
— Komu? — zapytał Balsamo.
— Księżnie.
— Jeśli je powtórzyłaś, to już więcej tego nie uczynisz, bo będziesz zamknięta za takiemi kratami, za takim murem wysokim, iż żadna siła ludzka nie zdoła cię wydobyć z rąk moich.
— Już ci mówiłam, Balsamo, że niema więzienia, z którego ujśćby nie można.