Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/839

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A ty pod pozorem tego urojonego szału, zamykasz mnie?
— Niestety! niepodobna mi postępować inaczej.
— O! proszę cię, bądź względem mnie nieludzkim, barbarzyńskim, wiąż mnie, zamykaj, znęcaj się nade mną! tylko oszczędź mi obłudy, nie udawaj, że mnie żałujesz, zadając mi męczarnie.
Balsamo uśmiechnął się łagodnie.
— Powiedz mi, Lorenzo, na czem polega męczarnia twoja? mieszkanie masz wygodne, wytworne...
— Kraty! wszędzie kraty... brak mi powietrza, przestrzeni!
— Kraty te są niezbędne, one ręczą mi za twoje życie, Lorenzo.
— Moje życie, moje życie! — ach! jak mnie dręczy ten człowiek! on śmie mi mówić, że go życie moje obchodzi...
Balsamo zbliżył się do młodej kobiety, chcąc ująć jej rękę, ale ona usunęła się ze wstrętem i trwogą.
— Proszę mnie nie dotykać! — zawołała.
— Więc ty mnie nienawidzisz? Lorenzo?
— Spytaj ofiarę, czy kocha kata?
— Właśnie dlatego, że nie chcę nim zostać, muszę trochę ograniczyć twą wolność. Kto wie, do czego mogłabyś dojść w napadach szału, gdybyś miała zupełną swobodę działania.