Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/837

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    wet potężnej opiekunki, nie mogła cię uwolnić ode mnie?...
    — Zwyciężyłeś ją przez jakieś czary piekielne! — zawołała Lorenza, składając ręce jak do modlitwy. — O! Bożel Boże! wyrwij mnie z rąk tego szatana!
    — Żebyś też już raz przecie pozbyła się tych twoich przesądów. Co u licha za podobieństwo upatrujesz pomiędzy mną a djabłem? Opamiętaj się, Lorenzo!
    — O, mój klasztor! mój klasztor kochany! — westchnęła Lorenza i zalała się łzami.
    — Masz też czego żałować Lorenzo! — rzekł Balsamo, wzruszając ramionami.
    Młoda kobieta podbiegła do okna, rozchyliła firanki, otworzyła okno, ale ręka jej spotkała się z silną żelazną kratą, ukrytą poza kwiatami.
    — Więzienie, zawsze więzienie; wolę to, co prowadzi do nieba, niż to z którego tylko do piekła wyjść można. Przekładam klasztor nad dom, gdzie jestem uwięziona.
    Z wściekłością szarpnęła, delikatnemi rączkami żelazną kratę.
    — Gdybyś była rozsądną, Lorenzo, kwiaty tylko zdobiłyby twoje okna.
    — Dlaczego więc, choć byłam zupełnie spokojna, zamykałeś mnie w mojem ruchomem więzieniu wraz z tym strasznym wampirem, którego nazywałeś Althotas? Nie spuszczałeś oka ze mnie ani