Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/825

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie.
— Zbliż się do Paryża.
— Jestem.
— Jeszcze bliżej.
— Dobrze.
— Jeszcze bliżej.
— Widzę go już teraz.
— Gdzie?
— U rogatki.
— Czy się zatrzymał?
— Zatrzymuje się w tej chwili. Lokaj podchodzi.
— Czy mówi co?
— Zaraz będzie mówić.
— Słuchaj dobrze Lorenzo, zależy mi na tem, abym dokładnie wiedział, co kardynał powie temu człowiekowi.
— Zapóźno słuchać mi kazałeś. Niedosłyszałam. Ale poczekaj, lokaj mówi coś do stangreta.
— Co powiedział?
— Jedź przez bulwary na ulicę Saint-Claude.
— Dobrze Lerenzo, dziękuję.
Hrabia napisał szybko kilka słów na karteczce, owinął ją na metalową blaszkę, zapewne aby jej dodać ciężaru, pociągnął za sznurek od dzwonka, poruszył sprężynę i ukazała się otwarta paszcza jakiegoś potwora. Wrzucił w nią bilecik i wszystko wróciło na miejsce.