Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/757

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a nawet przeciw groźniejszej, wierzaj mi, potędze, przeciw potędze ludzkiej. Cóż teraz zamierzasz czynić?
— Klejnotami mojemi pragnę zapłacić wiano i wstąpić do klasztoru, do tego nawet, jeżeli to jest możliwe...
Lorenza powiedziawszy to, złożyła na stole kosztowne bransoletki, cenne pierścionki, przepyszny brylant i drogie kolczyki. Wszystko warte było dwadzieścia tysięcy talarów.
— Czy te klejnoty należą do pani?
— Do mnie należą, bo on mi je darował, a zwracam je Bogu. O jedno tylko prosiłabym...
— O co?
— Ażeby koń jego arabski, Dżerid, na którym uciekłam, był mu zwrócony, jeżeli się o niego upomni.
— Lecz sama nie zechcesz już powrócić do niego?
— Nie jestem jego własnością.
— To prawda, mówiłaś to już przecie. Trwasz więc w postanowieniu wstąpienia do klasztoru w Saint-Denis, chcesz poddać się regule zakonnej, której praktykowanie przerwał ci w Subiaco ten osobliwy wypadek, jaki mi opowiedziałaś?
— Jest to najgorętsze moje pragnienie i błagam na kolanach o tę łaskę.
— No! bądź spokojna, moje dziecko — wyrzekła księżna — od dzisiejszego dnia będziesz żyć między nami, a gdy nas przekonasz, że usiłujesz za-