Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/756

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Balsamo?...
— Zna on cały świat, odgaduje wszystko, jest współczesnym wszystkiej wieków, żył we wszystkich epokach; opowiada... o! Boże wybacz mi takie bluźnierstwa! Opowiada nietylko o Aleksandrze, Cezarze, Karolu Wielkim, jakgdyby ich znał, a jednakże ci ludzie pomarli przecie bardzo dawno, ale o Kaifaszu, Piłacie i o Panu naszym Jezusie Chrystusie, jakgdyby był patrzył na Jego męczeństwo.
— To jakiś szarlatan — odezwała się księżna.
— Nie rozumiem, co znaczy ten wyraz we Francji — ale wiem doskonale, że jest to człowiek niebezpieczny, straszny, przed którym wszystko się ugina, wszystko korzy, wszystko pada; bezbronnym się wydaje, a jest uzbrojony, zdaje się że sam jest, a na jego skinienie setki ludzi jakby z pod ziemi wychodzą. I wszystko to czyni bez wysiłku, bez trudu, słowem jednem, jednem skinieniem... z uśmiechem na ustach.
— Mniejsza o to — wyrzekła księżna — nabierz otuchy, moje dziecko; ktokolwiek bądź jest ten człowiek, znajdziesz przed nim obronę.
— Obronę w pani, nieprawdaż?
— Tak, dopóty, dopóki sama nie zechcesz uwolnić się z pod mojej opieki. Lecz nie wierz, a tembardziej nie wmawiaj we mnie wiary w mrzonki nadprzyrodzone, wybujałe w twoim chorobliwym umyśle. Wysokie mury Saint-Denis będą dla ciebie dostatecznym szańcem przeciw władzy piekielnej,