Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/752

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż na to odpowiem, kiedy nic zgoła nie wiem.
— Wymawiała mu pani to porwanie?
— O tak!
— Cóż przytoczył na swoje uniewinnienie?
— Że mnie kocha.
— A cóż mu odpowiedziałaś?
— Że mnie przejmuje obawą.
— A więc go nie kochałaś?
— Nie! nie!
— Czyś tego pewna?
— Niestety! człowiek ten dziwnem mnie przejmuje uczuciem. W jego obecności przestaję być sobą, jestem nim; co on chce, to i ja chcę; co rozkaże, czynię; moja dusza nie ma już wtedy władzy, mój rozum woli; jego wzrok mnie podbija i obezwładnia. Czasem rzuca mi wgłąb duszy myśli, nie będące mojemi, czasem zaś wyciąga ze mnie przekonania, tak starannie do tej pory ukryte przede mną samą, że byłabym ich nigdy nie odgadła. O! niech mi księżna wierzy, że to czary.
— To dziwne conajmniej, jeżeli nie nadprzyrodzone — rzekła księżna. — Jakże żyliście po porwaniu?
— Otaczał mnie gorącą miłością i szczerem przywiązaniem.
— Czy to człowiek zepsuty?
— Nie zdaje mi się, przeciwnie, raczej robi wrażenie jakiegoś apostoła.
— A więc kochasz go, przyznaj się?