Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/716

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rezolutnie podał ramię matce rodziny;
— Impertynent! — parsknęła ciotka.
Wyruszono; ojciec postępował wpośrodku, między swą siostrą a córką, a z tyłu służąca z koszem na ramieniu.
— Panowie, przepraszam bardzo — mówiła mieszczka ze swym ujmującym uśmiechem; — przez litość, panowie! Bądźcie państwo tak dobrzy...
I usuwano się, przepuszczając ją i Gilberta, a w lukę, tak powstałą, wślizgiwała się reszta towarzystwa.
Noga za nogą przebyli odległość pięciuset sążni, jaka dzieliła miejsce gdzie śniadano od klasztoru Karmelitanek, i dotarli do szpaleru groźnych gwardzistów, w których mieszczańska rodzina całą pokładała nadzieję.
Młoda dziewczyna odzyskała tymczasem powoli naturalne kolory.
Stanąwszy na miejscu, ojciec wspiął się na ramionach Gilberta i ujrzał o dwadzieścia kroków siostrzeńca żony, który z fantazją pokręcał wąsa.
Mieszczuch począł powiewać kapeluszem tak gwałtownie, że go sierżant wreszcie zauważył, dostał się do niego i dał rozkaz kolegom, by na chwilę otworzyli szeregi.
Wyłomem tym przemknął się Gilbert z mieszczką, mieszczanin z siostrą i córką, wreszcie służąca, która przebiegając, obejrzała się za siebie i wydała jakiś wojowniczy okrzyk, lecz jej państwo nie zwró-