Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/634

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jąc, iż zajęty jest kwiatami, wychylającymi pachnące kielichy z blaszanego pudełka.
Jednakże zobaczywszy Gilberta zbliżającego się do stawu, zawołał żywo:
— Nie pij tej wody młodzieńcze; zatruta jest liśćmi zgniłymi i jajkami żab, pływającemi na powierzchni.
Weź lepiej kilka wiśni, ugaszą ci pragnienie, weź, proszę, bo widzę że nie jesteś wcale współbiesiadnikiem natrętnym.
— To prawda, panie, natręctwo nie leży w mojem usposobieniu, dowiodłem tego obecnie w Wersalu.
— A! więc to z Wersalu idziesz? — rzekł nieznajomy, przypatrując się Gilbertowi.
— Tak, panie.
— Bogate to miasto, trzeba być bardzo biednym lub bardzo dumnym, aby w niem umrzeć z głodu...
— Jestem jednym i drugim.
— Pokłóciłeś się z twoim panem? — zapytał starzec nieśmiało.
— Ja nie mam pana nad sobą.
— Otóż to, kochanku — rzekł nieznajomy, nakrywając głowę, — odpowiedź co się nazywa harda.
— A jednak prawdziwa.
— Nie, młodzieńcze, każdy z nas ma tu swego pana i ten, kto mówi: „nie mam pana“, niewłaściwie pojmuje wyraz „duma“.
— Jakto?