Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/632

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XLI
BOTANIK

Gilbert przystąpił śmiało do starca, lecz bał się przemówić. Zdawało mu się obecnie, że nie ma prawa żądać chleba.
Starzec zauważył wahanie chłopca i uśmiechnął się dobrotliwie.
— Chcesz ze mną mówić, kochanku? — zapytał, kładąc chleb obok siebie.
— Tak, panie — odrzekł Gilbert.
— A czego żądasz?
— Panie, widzę, że rzucasz chleb ptakom, a powiedziano przecie, iż Bóg je żywi...
— Masz słuszność młodzieńcze, lecz ręka ludzka jest jednem z narzędzi Jego. Mylisz się, czyniąc mi zarzut, albowiem nigdy, czy to w lesie samotnym, czy na ulicy ludnej, chleb rzucony na ziemię nie ginie. Tu ptaszęta, tam ubodzy go podnoszą.
— Otóż panie — rzekł Gilbert, wzruszony słodkim głosem starca — chociaż znajdujemy się w lesie, znam człowieka, któryby wydarł chleb twoim ptakom.