Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/617

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mieć nie będziesz — z wdzięczną wesołością, powstając z siedzenia, powiedziała Chon. — Raz jeszcze powtarzam pytanie, odpowiedz mi jasno: Co u nas robić zamierzasz?.
— Sądziłem, że można być użytecznym, będąc prawym.
— Mylisz się: aż nadto mamy takich.
— Więc się oddalę.
— Odejdziesz?
— Bezwątpienia; wszak o przybycie tu nie prosiłem? Jestem wolny.
— Wolny! — zakrzyczała Chon, wpadając w gniew na ten opór, do którego nie była przyzwyczajona. — Wcale nie!
Oczy Gilberta zapałały.
— No, no — rzekła młoda kobieta, spostrzegłszy zmarszczone brwi młodzieńca, dowodzące, że nie łatwo zrzekłby się swobody. — No, pogódźmy się. Jesteś ładnym, cnotliwym chłopcem, i dlatego bardzo zabawnym, choćby dla sprzeczności z tem, co nas otacza. Tylko zachowaj tę miłość prawdy.
— Zachowam ją bezwątpienia.
— Tak, ale w pojęciach naszych zachodzi różnica. Mówię: zachowaj ją dla siebie, nie głoś więc tych zasad w korytarzach w Trianon i w przedpokojach Wersalu.
Gilbert coś niezrozumiale zamruczał.
— Tu niema żadnych hm! jeszcze tak mądrym nie jesteś, mój filozofie, abyś się nie mógł wiele od