Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/598

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, ta na którą patrzy obecnie król i o której nazwisko pyta prawdopodobnie delfinowej.
— Któż to jest?
— To jest jego siostra!
Lekki okrzyk wyrwał się z ust pani Dubarry.
— Słuchaj, Joanno, nie wiem dlaczego, lecz zdaje mi się, że ty tak samo powinnaś nie ufać siostrze, jak ja bratu.
— Oszalałeś!
— Jestem tylko przezorny, będę miał chłopczyka na oku.
— A ja panienkę.
— Sza! — rzekł Jan — oto nasz przyjaciel książę de Richelieu.
Zbliżał się w istocie sam książę, kiwając głową.
— Co ci się stało, kochany marszałku? — ze ślicznym uśmieszkiem zapytała hrabina. Wyglądasz jakbyś był niezadowolony?
— Czyliż hrabino, my wszyscy nie jesteśmy zanadto poważni, a nawet smutni, jak na taką uroczystość? Niegdyś, pamiętam, gdy spotykaliśmy równie miłą i równie piękną księżniczkę, matkę delfina, byliśmy daleko weselsi. Czyżby dlatego iż byliśmy młodszymi?
— Nie drogi marszałku — odezwał się głos poza plecami księcia, monarchja trupieszeje.
Wszystkich co usłyszeli te słowa dreszcz przejął. Książę się odwrócił — i ujrzał starego szlachcica arystokratycznej powierzchowności, który z uśmiechem mizantropa położył mu rękę na ramieniu.