Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i zaniepokojony wpatrywał się w straszne błyskawice.
Gdy powóz zjechał z góry i z równą szybkością toczył się po płaszczyźnie, nagle chmura się rozdarła, a błyskawica, piorun i grzmot jednocześnie, hukiem straszliwym ogłuszyły i oślepiły podróżnych. Płomień fioletowy, zielonawy, później biały, objął konie. Dyszlowe wspięły się, rwąc uprząż, lejcowe padły, jakby im ziemi pod nogami zabrakło, poczem jeden z nich, na którym siedział pocztyljon, zerwał się, a czując się wolnym, poniósł i znikł z jeźdźcem w ciemnościach. Powóz posuwał się jeszcze przez kilka chwil, aż się wreszcie zatrzymał. Drogę zagrodził mu koń, rażony piorunem. Z głębi landary odezwał się rozpaczliwy głos kobiecy.
Trwoga śmiertelna ogarnęła wszystkich.
Odwaga podróżnego zachwiała się wobec szalejących żywiołów. Kobieta zemdlała. Ale nie o niej najpierw pomyślano. Nieznajomy zeskoczył z kozła i popędził ku tyłowi karety, gdzie uwiązany był śliczny rumak. Stał z grzywą rozwianą, wylękły, z sierścią najeżoną, z okiem błędnem i pianą na pysku. Szlachetne zwierzę daremnie usiłowało zerwać przytrzymujące je więzy, daremnie szarpało się niespokojnie, ale gdy pan jego gwizdnął i pogłaskał je podług zwyczaju, zarżało, widocznie go poznając.
— Jeszcze ten koń djabelski! — dał się sły-