Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mógł zdobyć flegmą. — Że zaś za długo byłoby czekać na pomoc tych łajdaków, sam się zatem załatwię.
I, czyn do groźby dodając, zdjął z kołków trzy uprzęże i włożył je na konie.
— Litości, Janie! — krzyczała Chon, składając ręce — litości!
— Czy chcesz dojechać, czy nie? — zapytał wicehrabia, zgrzytając zębami.
— Rozumie się, że chcę! wszystko będzie przecie stracone jeżeli nie zdążymy!
— A zatem, dajże mi pokój!
I, okiełznawszy trzy konie wcale nie najgorzej ciągnął je za sobą do powozu.
— Zastanów się pan, pomyśl! — wołał pocztmistrz — że dopuszczasz się obrazy majestatu.
— Nie kradnę ich błaźnie, wypożyczam tylko. Wio, kare, wio!
Poczmistrz rzucił się do lejców, ale wicehrabia odepchnął go gwałtownie.
— Bracie mój, bracie! — wołała panna Chon.
— A! to jej brat — mruknął w głębi karety Gilbert i odetchnął swobodniej.
W tym czasie naprzeciw otworzyło się okno i ukazała się zachwycająca główka kobieca, wystraszona hałasem.
— A! to pani — powiedział, zmieniając ton głosu, Jan.
— Jakto, ja? — złą francuszczyzną odpowiedziała młoda kobieta.