Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Udałem się laskiem Pierrefitte, aby stanąć choć na kilka minut przed przybyciem orszaku. Bardzo już niedaleko być muszą.
— Niema zatem czasu do stracenia — powiedział baron.
I wybiegł z salonu tak żywo, jak gdyby miał lat dwadzieścia, popędził do kuchni, chwycił gorejącą głownię i rzucił się w stronę stodół pełnych suchej paszy i słomy. Gdy miał dokonać zamachu, Balsamo schwycił go za ramię.
— Co pan robisz? — zawołał, wyrywając z ręki starca płonące polano. — Arcyksiężniczka Austrjacka nie jest konetablem de Bourbon, który obecnością swoją znieważa domy, tak, że lepiej je palić, niż dozwolić przestąpienia ich progów.
— Starzec drżący i blady, zatrzymał się ale nie uśmiechnął jak zwykle.
— Spiesz się pan, spiesz się baronie, zaledwie masz czas na to, aby zrzucić szlafrok i ubrać się przyzwoicie. Przy oblężeniu Philipsburga pan de Taverney nosił wielki krzyż Ś-go Ludwika, a przy takiem udekorowaniu niema ubrania, któreby nie wydało się strojnem i bogatem.
— Z tem wszystkiem, dobry gościu, Jej Wysokość dostrzeże to, co ukrywałem nawet przed panem; dostrzeże że jestem nieszczęśliwy.
— Uspokój się baronie; zajmiemy się tak, że nie spostrzeże nawet, czy dom wasz stary czy nowy, ubogi czy bogaty. Co zrobią nieprzyjaciele Jej Królewskiej Wysokości, a ma ich wszakże dosyć,