Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1792

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

myślałeś tylko o jej nieszczęściu i całą winę zrzuciłeś na głowę winnego.
— To prawda, mówisz bardzo logicznie. Widzisz, od jakiegoś czasu, jestem przeklęty, nic mi się nie wiedzie. O! bo i ja cierpiałem i cierpię strasznie. Jednak to nie powód, abym komuś sprawiał cierpienia. Czego żądasz?
— Proszę pana o sposób naprawienia złego.
— Czy kochasz tę kobietę?
— Szalenie!...
— Są różne rodzaje miłości. Jakąż jest twoja miłość?
— Dawniej kochałem ją z zachwytem, teraz z rozpaczą. Umarłbym z bólu, gdyby źle się ze mną obeszła; umarłbym z radości, gdyby mi pozwoliła ucałować swe nogi.
— Jest szlachcianką, ale jest biedną — mówił jakby do siebie Balsamo.
— Tak.
— Zdaje mi się, że brat jej nie jest takim zagorzałym arystokratą, jak inni. Jak sądzisz, coby odpowiedział, gdybyś mu oświadczył chęć zaślubienia jego siostry?
— Zabiłby mnie bez namysłu — odrzekł zimno Gilbert. — Ja się jednak nie boję śmierci i jeśli pan radzisz mi to uczynić, uczynię!
Balsamo zamyślił się.
— Rozsądnym jesteś i doprawdy, gdyby nie ten haniebny postępek, mógłbym cię nazwać człowiekiem szlachetnym. Idź nie do pana Filipa, ale