Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1638

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mówił ze znaczącym uśmiechem Taverney — to pojmuję w ostateczności, ale żeby nie było go dla ciebie, tego nie rozumiem.
— Za dobrą masz opinję o mnie, ojcze — odpowiedziała z uśmiechem córka — ale nie wszyscy myślą tak samo.
— Przeciwnie, wszyscy co cię znają, tak samo zupełnie myślą.
Andrea podziękowała mu ukłonem, jakby obcemu; komplementy te zaczynały ją niepokoić.
— Król... zna cię chyba, jak przypuszczam, — ciągnął dalej słodkim tonem baron, utkwiwszy w młodej dziewczynie wzrok inkwizytorski.
— Zaledwie że mnie zna — odpowiedziała Andrea najnaturalniej w świecie — cóż ja bo znaczę dla niego? Tyle co nic.
Baron aż podskoczył na te słowa:
— Tyle co nic? ależ doprawdy ja cię nie pojmuję zupełnie; tyle co nic! bardzo się nisko cenisz, jak widzę!
Andrea spojrzała na ojca zdumiona.
— Tak, tak, powtarzam ci po raz setny, że ta twoja skromność przechodzi granicę godności osobistej.
— O! przesadzasz mój ojcze; prawda, że się król zainteresował nieszczęściami naszej rodziny, że raczył coś uczynić dla nas, ale tyle niedoli ucieka się do tronu, a ręka królewska tak jest szczodrobliwą, że z konieczności po dobrodziejstwie musieliśmy pójść w zapomnienie.