Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1604

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Smutny jestem! — odrzekł Taverney — bardzo smutny!...
— Cóż do licha, przecież nie z rozkoszy tak ciężko w tej chwili westchnąłeś?...
Baron rzucił spojrzenie, które miało znaczyć że w obecności Rafté’go, nie wyjaśni tego westchnienia.
Rafté zrozumniał o co chodzi, bo miał zwyczaj, jak pan jego, spoglądać w lustro i usunął się dyskretnie.
Baron przeprowadził go oczami, a gdy drzwi się za nim zamknęły — rzekł:
— Nie mów żem smutny, mój książę, tylko żem niespokojny, śmiertelnie niespokojny.
— No!...
— Tak, tak — mówił Taverney, załamując ręce — toć przecie drugi już miesiąc upływa jak zbywasz mnie wciąż takiemi słówkami jak: „Nie widziałem króla“ albo „Król mnie nie widział“, albo „Król na mnie nie łaskaw”. Cóż u Boga, mój książę, czy to tak się odpowiada staremu przyjacielowi? Dwa miesiące, zastanów się, to wieczność przecie.
Richelieu wzruszył ramionami.
— Cóż więc chcesz, u djabła, abym ci powiedział?...
— Prawdę.
— Toć ci mówię tę prawdę, toć ci ją kładę w uszy; tylko w tem rzecz, że nie chcesz słuchać.
— Jakto?... ty książę i par, ty marszałek Francji, ty chcesz we mnie wmówić, że nie widzisz króla, ty który codziennie jesteś przy jego wstawaniu?... Dajże pokój!...