Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1595

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Idź — rzekł prezydujący.
Balsamo zniknął; za chwilę usłyszano jak zstępował ciężko po schodach i ukazał się w drzwiach. Przez ramię zwieszał mu się zimny, zesztywniały, trup Lorenzy.
— Ta kobieta, którą ubóstwiałem, ta kobieta, która była moim skarbem, mojem jedynem dobrem na ziemi, mojem życiem, ta kobieta, która was zdradziła jak mówicie; oto macie ją! Bóg nie czekał na was z wymierzeniem kary — dodał z gorzkim uśmiechem.
I zsunął ze swych ramion trupa, który potoczył się do stóp sędziów, dotykając ich zesztywniałemi rękami i bogatą falą splotów, podczas kiedy przy świetle lamp przerażonym oczom przybyłych wyraźnie przedstawiła się czerwona głęboka rana na łabędziej szyi.
— Wyrokujcie teraz!
Sędziowie wydali okrzyk zgrozy, a ogarnięci przerażeniem uciekli w najwyższem pomieszaniu. Za chwilę rżenie i tętent koni rozległ się w podwórzu i znów grobowa i uroczysta cisza zapanowała w tym przybytku śmierci i rozpaczy.