Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1588

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A ja myślałem, że rozumiesz, skoro zająłeś naprzeciw nas miejsce oskarżonego.
— Oskarżonego? — powtórył Balsamo i wzruszył ramionami. — Nie rozumiem — dodał.
— Ułatwimy ci to, ażebyś zrozumiał, co zresztą nie będzie trudno, o ile wnoszę z bladości, zapadłych oczów i drżącego głosu... Zdaje mi się, że nie słyszysz?...
— Owszem, słyszę — odrzekł Balsamo, wstrząsając głową, jakby chciał strząsnąć ciężkie, przygniatające ją myśli.
— Czy przypominasz sobie, bracie — ciągnął prezydujący, że podczas ostatnich posiedzeń, komitet najwyższy donosi o zdradzie, obmyślonej przez jednego z filarów stowarzyszenia? —
— Tak... może... nie zaprzeczam.
— Twoja odpowiedź dowodzi sumienia niepewnego i zmieszanego; ale uspokój się... odpowiadaj z jasnością i dokładnością, jakiej wymaga groźne twe położenie; odpowiadaj mi z przeświadczeniem, że możesz nas przekonać i uniewinnić się, bo nie przynosimy z sobą ani uprzedzenia, ani nienawiści; jesteśmy prawem, a prawo sądzi dopiero po wysłuchaniu.
Balsamo nic nie odrzekł.
— Powtarzam ci, Balsamo, że jest to jakby wyzwanie na pojedynek; atakuję cię bronią straszną, ale uczciwą, broń się.
Obecni, widząc flegmatyczną obojętność Balsama, spojrzeli nie bez zdziwienia na siebie, potem na przewodniczącego.
— A więc, jako brat sumienny i życzliwy