Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ludwik XV nie spodziewał się tej odpowiedzi.
— Za cóż mi dziękujesz, książę?...
— Wasza Królewska Mość raczyłeś powierzyć dowództwo lekkiej kawalerji księciu d’Aiguillon, a ten jest siostrzeńcem moim...
— A, prawda...
— Potrzeba było na to energji i rozumu Waszej Królewskiej Mości. Obiad kończył się, Ludwik XV powstał od stołu, aby przerwać niemiłą sobie rozmowę. Podszedł do dam i bawił je, niby trzydziestoletni mężczyzna.
Richelieu nie dał jednak za wygraną.
— Najjaśniejszy Panie — dodał po chwili — powodzenie rozzuchwala zwykle.
— Czy mówisz to, myśląc o sobie?
— Mam zamiar prosić Cię, Najjaśniejszy Panie, o wielką łaskę; jeden z dawnych moich przyjaciół, a zarazem wiernych twych poddanych, ma syna w żandarmerji. Zdolny to bardzo chłopak, ale biedny, otrzymał wprawdzie od pewnej wielkiej damy tytuł kapitana, ale brakuje mu bataljonu, aby nim dowodzić...
— Czy tą damą jest moja córka?... — zapytał monarcha, zwracając się do delfinowej.
— Tak, królu — rzekł Richelieu, — a ojcem tego młodzieńca jest baron de Taverney.
— Mój ojciec!... — wyrwała się mimowoli Andrea. — To dla brata mego Filipa, prosicie, książę?...