Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mam na myśli księcia d’Aiguillon, twego siostrzeńca.
— Cóż dalej?
— Świetnie zrobiłeś, żeś go sprowadził.
— Ach! dobrze! bardzo dobrze. Pomoże mi.
— Nam wszystkim, powiedz raczej. Wiesz, marszałku, że jest on w najlepszej komitywie z hrabiną.
— Doprawdy? Skąd ta pewność?
— Słuchaj książę, Joanna lubi spać długo.
— Więc?
— Nigdy nie wstaje przed dziesiątą, często o jedenastej nawet. A dziś, o godzinie szóstej rano, widziałem już d’Aiguillon’a odjeżdżającego z Luciennes.
— Hm... hm... O szóstej rano?
— Tak.
— Dziś?
— Dziś. Naturalnie, że hrabina musi być zachwycona twym siostrzeńcem, jeśli tak rano oznaczyła mu audjencję....
— Zapewne, zapewne — mówił zacierając ręce Richelieu — o szóstej!... Brawo, brawo!...
— Musiano rozpocząć konferencję jeszcze przed piątą.
— To dziwne.
— To nietylko dziwne, mój drogi panie, ale nawet bardzo oryginalne.
— W tej chwili wszedł d’Aiguillon.
Ukłonił się z miną tak protekcjonalną, że ksią-