Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 3.pdf/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobranoc, doktorze Trevelyan, rzekł.
— A dla mnie nie ma pan żadnej rady? jęknął Blessington złamanym głosem.
— Mogę panu tylko poradzić mówić prawdę.
Wkrótce wyszliśmy i wracaliśmy do domu. Minęliśmy już Oxford-Street, a towarzysz mój nie zrobił o tem jeszcze najmniejszej wzmianki.
— Bardzo mi przykro, Watsonie, że cię napróżno trudziłem, rzekł wreszcie. A jednak wypadek ten jest istotnie bardzo zajmujący.
— Zupełnie nie mogę być z tego bardzo mądry, wyznałem.
— Jest to przecież jasne, jak na dłoni, że dwaj mężczyźni — może i więcej, ale dwaj w każdym razie — chcieliby dostać w swe ręce pana Blessingtona; jestem przekonany, że młodszy z nich tak pierwszy raz, jak i drugi, był w pokoju Blessingtona, podczas gdy jego pomocnik podstępnym sposobem starał się ściągnąć na siebie całą uwagę doktora.
— Ale katalepsya?
— Zręczne oszustwo, Watsonie, choć nie śmiałem powiedzieć tego w oczy panu specyaliście. Właśnie ta choroba da się bardzo łatwo naśladować. Ja sam to już próbowałem.
— A cóż dalej?