Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 3.pdf/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ nie stało się przecież przez to jeszcze żadne nieszczęście, odrzekłem, śmiejąc się. Podrażnił pan tylko moją ciekawość zbadania przyczyny tego. Gdyby więc pan, mój panie, był łaskaw udać się znowu do poczekalni, to moglibyśmy tak nagle przerwane badanie dalej prowadzić.
— Może przez pół godziny mówiłem ze starym panem o objawach jego choroby, zapisałem mu lekarstwo i widziałem, jak się wraz ze swym synem oddalił.
— Powiedziałem już panu, że Blessington o tym czasie odbywał swoją zwykłą przechadzkę. Wkrótce też powrócił i słyszałem, jak wchodził na schody. Po niedługim czasie atoli zbiegł znowu i wpadł do mego pokoju, jakby oszalały z trwogi i przerażenia.
— Kto był u mnie w pokoju? zawołał.
— Nikt, odrzekłem.
— To jest bezczelne kłamstwo! krzyczał. Chodź pan i przekonaj się pan sam.
— Uważałem za stosowne nie odpowiadać zupełnie na jego obelżywe słowa, bo z przerażenia zdawał się prawie odchodzić od zmysłów. Kiedy z nim wyszedłem na górę, pokazał mi rozmaite ślady nóg na jasnym chodniku.
— Czy mają one odemnie pochodzić? zawołałem.