Przejdź do zawartości

Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 3.pdf/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

więc światło przez jakiś górny otwór. Tymczasem kiedy tak stałam w korytarzu i przyglądałam się tajemniczym drzwiom, dziwiąc się i zapytując samą siebie, coby to miało oznaczać, posłyszałam nagle wewnątrz kroki i zobaczyłam na wązkiej, przyćmionej smudze światła, pod drzwiami widocznej, jakby poruszający się cień. Okrutny, szalony lęk ogarnął mnie na ten widok. Moje przeczulone nerwy odmówiły nagle posłuszeństwa, odwróciłam się i poczęłam uciekać — uciekałam, jakby ścigała mnie jakaś straszliwa ręka, by mnie pochwycić za kraj sukni. Przebiegłam korytarz i rzuciłam się ku drzwiom — prosto w ramiona pana Rucastle’a, który stał tutaj i czekał.
— Tak, rzekł, śmiejąc się, a więc to pani była. Ja sobie to zaraz pomyślałem, kiedy zobaczyłem drzwi otwarte.
— Ach, jestem tak przerażoną, wyszeptałam, drżąc.
— Moja kochana panienko, moja kochana panienko! Nie uwierzy pan, jakim dobrotliwym, łagodnym tonem to powiedział. A cóż tak panią przeraziło, moja kochana panienko?
— Lecz głos jego brzmiał trochę zbyt uprzejmie. Można to było zaraz poznać, że chciał się wydawać niezmieszanym.
— Byłam tak głupią i weszłam do nieza-